W jednym dniu przerwy i odpoczynku od meczów z kanapy przeniosłem się do kina. A co, czasem trzeba wyjść do ludzi. Wybór padł na niemiecko-norweski film "Łowcy głów". Kino skandynawskie nieczęsto pojawia się na naszych ekranach, ale jak już to robi, to człowiek nigdy nie odchodzi niezadowolony. I tak też było tym razem.
Przed obejrzeniem filmu poczytałem trochę komentarzy. Całkiem sporo było dość... hmmm krytycznych. Stało to w sprzeczności ze sposobem reklamowania filmu jako "jednego z największych sukcesów europejskiego kina w 2011 roku, thriller porównywany z najlepszymi dziełami braci Coen. Adaptacja bestsellerowej powieści sensacyjnej Jo Nesbø, którego twórczość dorównuje popularnością szlagierom Stiega Larssona". Nie spodziewałem się zatem za wiele, ale... mając w pamięci "Dziewczynę z tatuażem" i gorące namowy narzeczonej udaliśmy się do kina.
Główny bohater filmu Roger (Aksel Hennie), jeden z najlepszych headhunterów w kraju, ma wszystko, pieniądze, piękną żonę Dianę (w tej roli Synnøve Macody Lund o typowo skandynawskiej urodzie), ogromną willę... brakuje mu tylko... wzrostu...